- Ktoś zginie - przytaknął Chejron. - Tyle wiemy.- Wspaniale! - zawołał Dionizos. Wszyscy spojrzeli na niego. Podniósł niewinnie wzrok znad katalogu win. - Och, przeczytałem właśnie o tryumfalnym powrocie pinot noir. Nie przejmujcie się mną.
"Człowiek naprzeciwko mnie był niewysoki, ale tłuściutki. Miał czerwony nos, wielkie załzawione oczy i kręcone włosy, tak czarne, że niemal fioletowe. Wyglądał jak z tych obrazków z małymi aniołkami(...) Ubrany był w hawajską koszulę w tygrysi wzór i pasowałby doskonale do pokerowego stolika Gabe'a. Miałem jednak wrażenie, że byłby w stanie ograć nawet mojego ojczyma".
No dobra, a teraz tak na serio...
Ogłaszam boski alarm! - wrzasnął Mroczny. - To kolo od wina!
Pan D. westchnął poirytowany.
- Następny człowiek, czy też koń, który nazwie mnie "kolo od wina", skończy w butelce burgunda!
- Panie D. - usiłowałem mówić spokojnie, czując, że winorośl oplata mi nogi coraz wyżej. - O co właściwie panu chodzi?
- Och, o co mi właściwie chodzi? Myślałeś zapewne, że nieśmiertelny i wszechpotężny dyrektor obozu nie zauważy, że opuszczasz jego teren bez pozwolenia?
- No... może.
- Powinienem właściwie zrzucić cię z tego dachu, pozbawiając uprzednio latającego konia, żeby przekonać się, jak bardzo będziesz chojrakować po drodze w dół.
Zacisnąłem pięści. Wiedziałem, że powinienem trzymać buzię na kłódkę, ale Pan D. zamierzał albo mnie zabić, albo zawlec do obozu na pośmiewisko, a nie mogłem po-godzić się z żadną z tych perspektyw.
- Dlaczego pan mnie tak nienawidzi? Co ja panu zrobiłem? W jego oczach zapłonęły fioletowe ogniki.
- Jesteś herosem, chłopcze. To mi wystarcza.
Dionizos
"Pan D"
Bóg Wina, Szaleństwa i Teatru
Dyrektor Obozu
Syn Zeusa
- Pan D. obraził jakiś czas temu swojego ojca, interesując się leśną nimfą, która była zakazana.
- Leśną nimfą - powtórzyłem, nie mogąc oderwać wzroku od coli, która jakby przybyła tu z kosmosu.
- Owszem - przyznał Pan D. - Ojciec uwielbia mnie karać. Najpierw prohibicja. Koszmar! Potworna dekada! Potem... no, ona była naprawdę ładna, nie mogłem się powstrzymać... w każdym razie za drugim razem zesłał mnie tutaj. Wzgórze Herosów. Obóz letni dla takich łobuzów jak ty. „Postaraj się poprawić" - powiedział. - „Pracuj z młodzieżą, zamiast rozrywać ją na strzępy". Ha! Co za niesprawiedliwość.
Odwrócił się i wbił we mnie wzrok, a ja dostrzegłem w jego oczach coś jak ciemny ogień: sugestię, że ten marudny, pękaty człowieczek pokazuje mi zaledwie maleńką cząstkę swojej prawdziwej natury. Ujrzałem wizję winorośli duszącej na śmierć niedowiarków i pijanych wojowników w szale bitewnym, usłyszałem krzyki żeglarzy, których ręce zmieniały się w płetwy, a twarze wydłużały w pyski delfinów. Wiedziałem, że jeśli doprowadzę Pana D. do ostateczności, to pokaże mi znacznie gorsze rzeczy. Wprawi mnie w obłęd, który zapewni mi resztę życia w kaftanie bezpieczeństwa i pokoju bez klamek.
Na co dzień sprawia wrażenie, że nienawidzi półbogów. Przekręca ich imiona i nazwiska, totalnie się nimi nie interesuje. Jest tu tylko z przymusu. Jednak, tak naprawdę ich los bardzo go obchodzi, czasem potrafi być dla nich miły. Szczególnie interesuje się swoimi dziećmi, bardzo przeżywa gdy coś im się stanie.
-Uleczyłeś go?
- Szaleństwo to moja specjalność. To było dość proste.
-Ty... zrobiłeś coś miłego. Czemu?
Uniósł jedną brew.
- Bo ja jestem miły! Miły całym swoim jestestwem, Perry Johanssonie. Nie zauważyłeś tego?
- Yyy...
Z początku był zwykłym herosem, synem Zeusa, który zapoczątkował wytwarzanie wina. Walczył w wojnie z gigantami, pokonał m.in. bliźniaków Otisa i Efialtesa. Za swoje zasługi został bogiem. Hestia odstąpiła mu swojego miejsca, więc obecnie jest 12 bogiem olimpijskim.
(...)Ale pamiętaj, chłopcze, że dobry uczynek bywa równie potężny jak miecz. Jako śmiertelnik nie byłem nigdy wielkim wojownikiem, sportowcem czy poetą. Tylko wytwarzałem wino. Ludzie w mojej wiosce śmiali się ze mnie. Mówili, ze niczego nie osiągnę. A spójrz na mnie teraz. Czasami małe rzeczy mogą stać się prawdziwie wielkie.
Do obozu został zesłany za karę.
Ma żonę Ariadnę
Uwielbia grać w remika i PacMana
Częścią jego kary jest również to, że nie może pić wina. Gdy tylko próbuje, zamienia się ono w wodę.
Uwielbia dietetyczną colę.
- Opowiadałem ci kiedykolwiek o Adriadnie? - zapytał Pan D. - Pięknej, młodej księżniczce Krety? Ona też lubiła pomagać przyjaciołom. Prawdę mówiąc, pomogła młodemu herosowi imieniem Tezeusz, skądinąd też potomkowi Posejdona. Dała mu kłębek magicznej wełny, dzięki któremu odnalazł wyjście z Labiryntu. A wiesz, jak Tezeusz się jej odwdzięczył?
Miałem ochotę odpowiedzieć: nic mnie to nie obchodzi. Nie sądziłem jednak, żeby to miało przyśpieszyć zakończenie tej opowieści.
- Pobrali się - odrzekłem. - Żyli długo i szczęśliwie. Koniec. Pan D. parsknął.
- Niezupełnie. Tezeusz obiecał jej, że się z nią ożeni. Zabrał ją na pokład statku i pożeglował do Aten. A w połowie drogi na małej wysepce o nazwie Naksos... Jak to wy, śmiertelnicy, teraz mówicie?... Olał pannę. A ja ją tam znalazłem, wiesz? Samotną. Ze złamanym sercem. Wypłakującą oczy. Porzuciła wszystko, wszystko zosta-wiła, żeby pomóc przystojnemu młodemu herosowi, który wyrzucił ją następnie jak podarty sandał.
- To nieładnie z jego strony - powiedziałem. - Ale to zdarzyło się tysiące lat temu. Co to ma do rzeczy?
Pan D. rzucił mi lodowate spojrzenie.
- Ja zakochałem się w Adriadnie, chłopcze. Uleczyłem jej złamane serce. A kiedy zmarła, uczyniłem ją moją nieśmiertelną żoną na Olimpie. Ona teraz czeka tam na mnie. I wrócę do niej, kiedy wreszcie skończę z tym piekielnym stuleciem kary na waszym idiotycznym obozie.
Gapiłem się na niego szeroko otworzonymi oczami.
- Pan... Pan jest żonaty? Wydawało mi się, że te kłopoty to z powodu leśnej nimfy...
- Bo wy, herosi, jesteście zawsze tacy sami. Oskarżacie nas, bogów, o próżność. Powinniście przyjrzeć się samym sobie. Bierzecie wszystko, na co macie ochotę, wykorzystujecie każdego, kto się nawinie, a potem zdradzacie wszystkich wokół siebie. Wybacz mi więc, że nie kocham herosów. To samolubny, niewdzięczny naród. Zapytaj Adriadnę. Albo Medeę. Prawdę mówiąc, możesz równie dobrze zapytać Zoe Nightshade.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz