.

.
Zanim ostatecznie zdecydujesz się dołączyć do gry na naszym blogu, przejrzyj wszystkie zakładki, ponieważ to właśnie one pomogą Ci dopasować się do realiów fabuły. Nieznajomość regulaminu nie zwalnia przecież z jego przestrzegania. Kiedy już uznasz, że wiesz wystarczająco, by móc stworzyć własną postać - zostaw komentarz w odpowiednim miejscu, abyśmy mogli przesłać Ci zaproszenie. Miłej zabawy!
pogoda
Lato się kończy, a niebo coraz częściej przyozdabiają srebrzyste chmury. Na szczęście temperatura nie spada zbyt szybko, więc obozowicze co jakiś czas mogą jeszcze leniwie wygrzewać się w słońcu. Przez najbliższy tydzień możemy spodziewać się od 20"C do minimum 17"C.
aktualności
- Za nową szatę serdecznie dziękujemy Kaylo ♥
- Gra toczy się w komentarzach oraz na GG.
- Górna granica wieku Obozowiczów wynosi 23 lata, później heros opuszcza Obóz, bądź zostaje w nim żeby 'pracować'.
ogłoszenia
- Powoli blog budzi się do życia.
- Szukamy nowych rekrutów.
-Wszystkie zakładki na stronie zostały edytowane.
- Na blogu pojawił się Shoutbox.
- Zachęcamy do gry w komentarzach!

środa, 31 grudnia 2014

Opowiadanie na grupowego - Domek Posejdona

  Arten wypadł z łóżka owinięty w pościel. W nocy najwyraźniej bardzo się kręcił. Wstał i wyplątał się z kołdry. Był spocony i wyczerpany. Przetarł oczy i odetchnął z ulgą.
 -To był tylko sen... Tylko sen chłopie...
  Mruknął sam do siebie i klepnął się kilka razy dłońmi w policzki by się wybudzić. Mimo długiego snu był zmęczony. Złe sny śniły mu się już kilka nocy z rzędu. Miał podkrążone oczy i problemy ze skupieniem się na jednej rzeczy. Heros, który się w nocy wysypia, ma wielkie szczęście. Niestety, Arten do takich nie należy. Jednak dzięki tym koszmarom chłopak wie co nieco o swojej przeszłości. Został odebrany matce alkoholiczce gdy miał 2 lata. Kiedyś była piękną kobietą, w takiej zakochał się Posejdon. Najwyraźniej źle zniosła informację o tym, że jej kochanek jest bogiem greckim. 
  Wstał i szybko się ogarnął. Zegar pokazywał godzinę 10:48. Spóźnił się na śniadanie, poranne ćwiczenia i zajęcia z mitologi greckiej. Prościej mówiąc ma przerąbane u Pana D. Chejron pewnie też się tym faktem nie ucieszy. Wyszedł szybko z łazienki i przy drzwiach zastał swoją siostrę. Blair patrzyła na niego jakby był nieodpowiedzialnym dzieckiem.
 -Śpiąca królewna w końcu wstała.
  Dziewczyna była już przygotowana. Miała na policzku lekkie zadrapanie, więc pewnie wstała na poranne ćwiczenia. Wyglądała na wyspaną i pełną energii, czego nie można było powiedzieć o nim. Splotła ręce na piersi i uniosła jedną brew.
 -Czemu mnie nie obudziłaś? Mam ważną misję!
 -Miałam nadzieję, że sam do tego dojdziesz.
  Na jej twarzy pojawił się niewinny uśmieszek, a Arten nie mógł się na nią dłużej gniewać. Przewrócił oczyma i zaczął ścielić łóżko. Zgarnął kilka drobiazgów do małego plecaka.
 -Chejron mówił, że jak wstaniesz to masz iść do Wielkiego Domu. I lepiej weź jakieś ciepłe ciuchy. Jest zima
  Blair westchnęła i poszła w stronę swojego łóżka, gdzie leżały części zbroi. Córka Posejdona wyglądała na spokojną i wyluzowaną, ale zapewne w środku taka nie była. Jej brat idzie na misje, poza granice obozu. Gdyby role się odwróciły i on martwiłby się o nią. Chłopak uśmiechnął się do niej pogodnie. Ta odwzajemniła uśmiech i od razu zaśmiała się z niego.
 -Przez te kilka nocy nawet ja nie mogłam przez ciebie spać, a teraz wyglądasz jak dziecko Hadesa lub nieśpiący od kilkunastu minut potomek Hypnosa.
 -Dzięki. Skoro tak źle wyglądam to może uniknę jakiejkolwiek walki, bo potwory od razu się mnie przestraszą. Wezmą mnie za ducha lub zombie...
  Wzruszył ramionami. Uśmiech na chwilę zniknął z twarzy Blair. Arten zarzucił ciężko rękę na jej ramiona.
 -Chodź ze mną do Wielkiego Domu. Potrzebuję towarzystwa i wsparcia, gdy Pan D. zacznie się na mnie drzeć.
  Oboje zaśmiali się i wyszli z domku. W obozie było ciepło i pogodnie. Truskawki rosły w najlepsze (co niezbyt poprawiało humor Artenowi), herosi wykonywali codzienne prace i ćwiczenia, a pobliskie duchy przyrody gawędziły sobie z innymi. Za granicami obozu widać było szare niebo i padający śnieg. W końcu był grudzień. Teraz cieszył się, że taka zła pogoda ominęła całe obozowisko. 
 -Chejronie, ja nie wiem czy ta jego misja to nie jest jakaś pomyłka! Chce zostać grupowym domku. Chyba będzie lepiej jak z tej misji nie wróci wcale. Będzie lepiej dla całego domku trzeciego.
  Dionizos był trochę zdenerwowany. A nawet trochę bardzo. Zarzucał przez kilka minut Artenowi nieodpowiedzialność za swoje działania i bezczelność w stosunku do innych. Chłopak słuchał jego zażaleń z kamienną twarzą jakby nie robiło to na nim wrażenia. W środku wrzał ze złości. Może i jego gadanie nie było całkowicie pozbawione sensu, ale i tak uważał, że odrobinę przesadził. Chejron swym opanowanym głosem przemówił do Pana D.
 -Uważam, że mogłeś to ubrać w inne słowa Dionizosie. Powinieneś mu bardziej kibicować. To jego pierwsze wyjście poza granice obozu od kiedy tu trafił.
 -Kibicować?! Może jeszcze sam wszystko za niego zrobię i pozwolę mu się wyspać do woli? To jakiś żart... Po prostu żart...
  Bóg wyszedł z hukiem z Wielkiego Domu. Centaur westchnął głośno i przeszedł do dużego stołu, gdzie leżało dużo papierów i map. Przeczytał kilka linijek tekstu, przez chwilę się zastanowił i zwrócił się do chłopaka.
 -Masz udać się do Nashville. Duch Diomedesa najwyraźniej obrał sobie to miejsce za siedzibę. Mam nadzieję, że dowiedziałeś się co nieco o nim?
  Półbóg kiwnął głową. Kilka ostatnich dni przesiedział w bibliotece szukając informacji, które okażą się pomocne. Wiele z nich okazało się sprzecznymi z tymi z innego źródła. Jakby księgi mówiły: „ Jesteś dzieckiem boga, sam wybierz co jest prawdą.” To było męczące i frustrujące. A może to skutek jego przemęczania? On sam już nie wiedział co robić. Co przeczytał to zapamiętał, jak to wykorzysta w praktyce? O tym zadecyduje los.
 -Kogo wybrałeś sobie za towarzysza?
  Dużo o tym ostatnio myślał. W obozie było niewiele osób, którym ufał. Nie lubił działać w grupie, ale pójście samemu na misję... Takie myśli nie dawały mu odpocząć. Dręczyły go cały czas: „A co jeśli będę potrzebował pomocy?”, „A co jeśli umrę i nikt się o tym nie dowie?”, „Muszę sam dowieść, że jestem wart tego tytułu.”, „Niby kogo miałbym wziąć?” W końcu zdecydował.
 -Pójdę sam.
  Centaur spojrzał na niego badawczo. Pewnie pomyślał, że to żart. Przez chwilę milczał. Kilka razy już widział jak Arten sprawdza się na obozowych zajęciach. Bardzo dobrze walczył, ale był daleki od ideału. Słyszał też od Miri Flaved wiele ciekawostek na jego temat. Między innymi to, że jest z natury samotnikiem i woli polegać tylko na sobie. Może puszczenie go samego wcale nie jest takim złym pomysłem?
 -Jesteś tego pewny?
 -Tak.
  Arten stanowczo potwierdził swoją decyzję. Im szybciej się zdecyduję tym mniej będzie miał czasu do głębsze rozmysły i ewentualną zmianę planów. 

  Godzinę później był już spakowany i przygotowany na misję. W plecaku miał wszystkie potrzebne rzeczy, a w kieszeni bluzy swój miecz schowany w breloku. Pożegnał się i podszedł do kasztanowatej klaczy o, jakże oryginalnym, imieniu Kasztanka. Poprosił o szybkiego pegaza, bo takie lubił najbardziej. Powiedziano mu, że klacz spełnia ten warunek, ale tylko wtedy, gdy ostro się ją o to „poprosi”. Arentowi to wystarczało. Potrafił rozmawiać z końmi, więc to chyba nie będzie dla niego problemem. 
  Najdłużej żegnał się z Blair, która była jego najlepszą przyjaciółką w całym obozie. Dziewczyna nie chciała go wypuścić mówiąc, że na pewno czegoś jeszcze zapomniał i wymyślając jeszcze inne wymówki. Sam nie chciał jej zostawiać. Zawsze mógł liczyć na jej pomoc i wsparcie. Nie chciał brać jej na misję. Gdyby on nawalił, Blair też miałaby kłopoty.
  Uśmiechnął się do niej i wsiadł na grzbiet Kasztanki. 
Nie martw się złotko, lepszego pegaza nie mógł sobie wybrać”
  W głowie zabrzmiał mu głos klaczy, która kiwała radośnie głową w górę i w dół. Oboje uśmiechnęli się i wtedy pegazica wzbiła się w powietrze zostawiając za sobą cały obóz.

... i wtedy ja do tego ogiera: Uważaj, gdzie pchasz ten swój ogon! I mówię ci, miał taką minę, że się śmiałam cały dzień! A dziewczyny podziwiały mnie. Nie dziwie im się...”
  Właśnie tak wyglądała kilkugodzinna podróż do Nashville.
  Klacz gadała, gadała i nie mogła przestać. Już po kilkunastu godzinach miał dość jej monologu. Teraz chciał tylko żeby ten głos zamilkł. 
  Gdy lecieli pogoda drastycznie się zmieniła. Chwilę po opuszczeniu obozu wezbrała się śnieżyca. Szare chmury nie przepuszczały ciepłych promieni słońca. Padający śnieg pozwalał tylko na zobaczenie okolicy kilka metrów przed sobą. Było zimno. Na szczęście nie zapomniał o ciepłych ubraniach.
  Podróż trwała cały dzień, a i tak jeszcze nie dotarli do celu. Zatrzymali się w miasteczku Knoxville. Znalazł niewielki motel, w którym mógł przespać noc. Za budynkiem stała mała obora. Mimo stanowczych protestów, Kasztanka w końcu zdecydowała się tam spać. Właściciel był miły i najwidoczniej nie zauważył skrzydeł na ciele klaczy. Zaproponował przytulny pokoik za kilkanaście drobniaków. Zatrzymał się tam tylko jakiś turysta, więc motel był prawie pusty. 
  Jego pokój miał podstawowe umeblowanie. Mały stół, łóżko, kilka krzeseł i kanapa. Drzwi do łazienki ledwo wisiały na zawiasach. Arten nie dziwił się, dlaczego jest tu tak mało gości. Wszystko było urządzone skromnie i tanio. Umył się i zasnął.

  Nad ranem dostał prawie zawału serca. Gdy się obudził stał nad nim właściciel motelu z tym dziwnym, sztucznym uśmieszkiem. Był gruby, nosił szorty i hawajską koszulę, jakby nie zauważył zimy za oknem. Po chwili zamienił się w wielkiego węża, który miał dwie głowy: jedną na początku i jedną na końcu ciała. Długi był przynajmniej na trzy metry i posiadał wielką paszczę. Miał duże oczy jarzące się jak diody. Jego cielsko było całe czarne. W pierwszej sekundzie nie wiedział w ogóle o co chodzi. Dopiero gdy zaatakowały go ostre jak brzytwa zębiska ocknął się w pełni. Padł na ziemię, gdy wąż krztusił się piórkami, które wyleciały z pogryzionej poduszki. W tym czasie udało mu się dotrzeć do miecza, który leżał w kieszeni bluzy zarzuconej na oparcie krzesła. 
  W ostatniej chwili zamachnął się mieczem i ledwo rozciął węża na pół. Przez chwilę myślał, że wygrał, wtedy potwór zaczął się łączyć. Po chwili gad był jak nowy. Artenem wstrząsnęło. Jak ma go zabić? Próbował przypomnieć sobie co to za stworzenie. Amfi... Amfis...
  Wąż ponownie zaatakował. Wtedy w końcu sobie przypomniał. Miał przed sobą amfisbaenę, potwora zrodzonego z krwi meduzy. Nie wiedział jak się pozbyć potwora. Rozciął go raz jeszcze i zanim gad zaczął się łączyć Arten wypadł z pokoju i zatrzasnął za sobą drzwi. Przez chwilę słyszał jeszcze syki dwóch wielkich głów. Musiał chwilę pomyśleć. Skoro nie wie jak go zabić to co ma zrobić? W pokoiku zostały wszystkie jego rzeczy. Jeśli teraz ucieknie - przepadną.
  Nagle usłyszał za sobą słowa. Były to syki, które z trudem można było zrozumieć. Taką mową bardzo przypominał Voldemorta, postaci z bestsellerowej książki o młodym czarodzieju. Pomimo takiego zbiegu okoliczności Artenowi nie było do śmiechu. Chciał tylko wziąć swoje rzeczy i uciekać stąd najdalej jak się da.
 -Pyszszszny półbóg... Śśśświeże mięsssso...
  Drzwi, które zamknął za sobą, nagle zostały zniszczone przez wielkie zęby. Kły, duże jak ostra część wideł, wbiły się w drewno. Potwór zawisnął na drzwiach i wielkimi mięśniami wyrwał dziurę w drewnie. Była tak wielka, że amfisbaena mogła spokojnie przez nią przejść, co po chwili zrobiła.
  Chłopak pobiegł po schodach na dół. Rozglądnął się i zobaczył dużą metalową klatkę z przyklejoną karteczką „PUŁAPKA NA NIEDŹWIEDZIE. ZACHOWAĆ OSTROŻNOŚĆ”. Konstrukcja była duża i solidna. Najwidoczniej ktoś lubił polować na te zwierzęta. 
  Po kilku sekundach pojawił się wąż, który ze zdwojoną wściekłością zaatakował. Arten przeciął węża znów na pół i jednym, szybkim kopnięciem przerzucił połowę ciała potwora do klatki. Zamierzał to zrobić też z drugą częścią, ale wtedy ślepia amfisbaeny otworzyły się szeroko i połowa gada próbowała się na niego rzucić. Wtedy obie części scaliły się ze sobą. Oddzielały je metalowe kraty. Bestia nie mogła ani się ruszać ani doprowadzić się do normalnego stanu.
 -Nieee... Ty sssssmartkaczuuu...
  Potworowi najwyraźniej nie spodobał się nowy dodatek. Arten przez chwilę wpatrywał się z satysfakcją na szamocącego się gada. Obie głowy amfisbaeny chaotycznie rzucały się na wszystkie strony. 
Kliknął mały przycisk na spiżowym mieczu, który szybko zamienił się w brelok do kluczy, i pobiegł schodami do góry. Najszybciej jak potrafił wepchnął wszystkie swoje rzeczy do plecaka, minął zniszczone drzwi oraz amfisbaenę i wbiegł do obory. Wskoczył na grzbiet zaskoczonej klaczy.
Co się stało?”
 -Nie ważne, leć! Szybko, leć!
  Kasztanka usłuchała i po chwili wzbili się w powietrze.

Arten cieszył się, że do Nashville zostało tylko kilka godzin lotu. Przewidywał, że dotrze tam koło godziny dziesiątej. Po kilkunastu minutach ciszy ze strony pegazicy (co go pozytywnie zaskoczyło) padło pytanie:
Co się stało w tym budynku?”
 -Zaatakowała mnie amfisbaena.
  Kasztanka zdziwiła się na jego słowa. Oczywiście wiedziała co to jest.
Jak ją pokonałeś?”
 -Dłuższa historia.
  Arten nie chciał zagłuszyć tej ciszy. Mimo to klacz i tak zaraz się rozgadała o tym jak z inną pegazicą przepędziły stado gorgon. Chłopak wiedział, że klacz albo zmyśla albo przekręca niektóre fakty. Nic jej nie powiedział, czekał na zbawienny moment, gdy wylądują.

  W tym momencie wolałby przelecieć z Kasztanką przez burzę śnieżną, niż znaleźć się tam, gdzie był teraz.
Sparował właśnie uderzenie ducha Diomedesa, walczącego długim mieczem. Jego ataki były coraz silniejsze i zajadłe. Mimo tego, że Arten dobrze radził sobie na arenie w obozie, teraz ciężko mu było wykonać jakikolwiek ruch nie będący samoobroną. Bronił się jak mógł. Po jakimś czasie stanęli naprzeciwko siebie i wpatrywali się w przeciwników.
  Duch Diomedesa wyglądał jakby nigdy nie umarł. Gdy po raz pierwszy go zobaczył zdziwił się bardzo. Myślał, że zobaczy białego człowieka, który unosi się kilka centymetrów nad ziemią i paruje z niego mgiełka. Zamiast tego stał przed nim mężczyzna ubrany w różowy garnitur i złote buty. Bardziej sprawiał wrażenie clowna lub jakiegoś komika z pobliskiego baru, niż ducha byłego króla. Miał blond włosy zaczesane do tyłu i twarz zaoraną zmarszczkami i bliznami.
  Walczyli w salonie, w dużym domie, który najpewniej należał kiedyś do bogatszego człowieka. Wokół nich pyły porozwalane... w sumie wszystko. Lampy rozbite, poduszki przedziurawione, pierze latało wszędzie, drogie meble porysowane ostrymi klingami, okna rozbite, podłoga zalana wodą, z kominka wysypały się kawałki drewna i popiół. 
  Chłopak już nie miał pomysłu. Gdy atakował Diomedesa wodą, ta po prostu przelatywała przez jego ciało. Kiedy próbował zadać mu cios spiżowym mieczem broń, albo uderzała w miecz ducha, albo przenikał przez niego tak jak woda, lecz ta sztuczka wymagała od byłego króla więcej wysiłku. Myślał też o zamknięciu go w jakimś pomieszczeniu, ale był to duch, żadna ściana mu nie straszna. Poza tym Diomedes był kiedyś królem. Musiał być mądry i waleczny by dostać ten tytuł. 
  Przez chwilę chciał wyprowadzić ducha z równowagi i uciec przez okno, ale w ostatnim momencie wpadł na pewien pomysł. Podsunęła mu go kiedyś nauczycielka kontrolowania umiejętności magicznych. Pomimo tego, że ta kobieta czasem go drażniła, słuchał jej rad i pomysłów.
 -I co? Masz dość nędzny półbogu? Zabiłem już wielu twoich znajomych, którzy odważyli się tu przyjść. Chcesz być następny?
 -Dzięki, ale nie.
  Sięgnął do kieszeni spodni. Od jakiegoś czasu ćwiczył tą sztuczkę, czy teraz się uda? Diomedes chyba nie zauważył jego ruchu. Siłą woli podniósł kulę wody i niezauważalnie wsadził do niej kilka spiżowych pocisków. Duch zaśmiał się z niego, gdy zobaczył, że znów szykuje się na atak z użyciem wody. Oparł miecz o podłogę, uśmiechnięty i zadowolony, i czekał na bezsensowny atak Artena. Półbóg wysłał kulę wody w jego kierunku z wielką szybkością, która po chwili rozpłynęła się po ścianie.
  Chwilę po tym z twarzy Diomedesa zniknął uśmiech, pozostała tylko wściekłość, gdy rozpadał się na złoty pył. Na rzeczy, pochodzenia boskiego, duch musiał szczególnie uważać i mocno się skupić żeby przez nie przeniknąć. Tym razem zlekceważył nie ten atak co trzeba.
Chłopak usiadł zmęczony w kałuży na drogim dywanie. Odetchnął z ulgą, kiedy dotarło do niego, że to koniec. Mógł wracać do domu. Do obozu.
  Przypomniał sobie coś jeszcze. Przecież miał oswoić konie Diomedesa. Lecąc tutaj nie zauważył żadnej stajni czy obory w pobliżu. 
Arten, złotko! Chodź tutaj, szybko!”
  W głowie rozbrzmiał mu głos Kasztanki. Wstał szybko, pozbierał wszystkie swoje rzeczy i ruszył do wyjścia.
  Zobaczył swoją klacz, a za nią jeszcze cztery inne konie. Każdy był innej maści. Patrzyły na niego wyczekująco. Kręciły się i przystępowały z nogi na nogę. Najwyraźniej były głodne. Żywiły się ludzkim mięsem, nie chciał podchodzić zbyt blisko.
Kobitki, przywitajcie się. To jest Arten, a to są Dinus, Ksantus, Lampon i Podargus.”
  W głowie chłopaka zapanował chaos. Usłyszał głosy, które albo się witały, albo nazywały go mięsem. Niezbyt ciekawy początek znajomości. Bał się do nich zbliżyć
 -Jestem synem Posejdona, nie zjecie mnie?
  Odezwała się siwa klacz, która była najwyższa z nich wszystkich. Odpowiedziała spokojnym i opanowanym tonem.
Od kiedy zjadłyśmy Diomedesa przerzuciłyśmy się na mięso zwierzęce. Wyrzucili nas do lasu, jak miałyśmy się inaczej przystosować? Tylko czasami zjadamy ludzi, którzy przychodzą tu popełniać samobójstwa. Niby czemu mięso miałoby się marnować? Najwidoczniej tacy jak oni polubili to miejsce, bo jest daleko od ludzkich siedzib.”
Arten nie był pewny co do ich zamiarów. Były potworami, tak samo jak ta wredna amfisbaena, która pewnie jeszcze męczy się z klatką na niedźwiedzie. Teraz już wiedział skąd biorą się ogłoszenia o zaginięciach, a potem policjanci nie potrafią znaleźć ciała. Klacze najwidoczniej dostrzegły jego zawahanie i odpowiedziały chórem.
Przysięgamy na Styks, że nie zjemy już ludzkiego mięsa.”
  To były ważne słowa. Odetchnął z ulgą i uśmiechnął się lekko dalej nie wierząc w to co przed chwilą się tu stało.
 -Chciałybyście zamieszkać w Obozie Herosów?
  Nie musiał się długo prosić o odpowiedź. Najwidoczniej wszystkie klacze miały to do siebie, że lubiły mieszkać w przytulnym i ciepłym miejscu.
~*~

Lubie pisać, ale średnio mi to wychodzi. Zresztą widać wyżej.

Mam nadzieję, że błędów jest mało, a przynajmniej nie rzucają się tak bardzo w oczy :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz