Pokonanie dzika erymantejskiego
Myślał, że to będzie zwykła
misja. Do tego nie przydzielono mu kogokolwiek do pomocy, więc z założenia
wyszedł, że to tylko rutynowe zadanie. Wyszedł z Obozu. Było trochę zimniej,
ponieważ tam nie było żadnej bariery,
która utrzymywałaby stałą temperaturę. Jednak nie było na tyle
chłodno, że musiałby założyć coś na
koszulkę z długim rękawem. Dziwnie się czuł tak ubrany. Już od dawna nie był
poza Obozem, ale mimo wszystko podobało mu się to. Tęsknił za wolnością.
Poruszył ramionami, a jego
mięśnie napięły się. Na plecach miał plecak, w którym miał najpotrzebniejsze
rzeczy i przy tym ruchu coś w środku stuknęło, ale się tym nie przejął.
Uśmiechnął się, po czym ruszył przed siebie. Nie miał za wiele czasu, więc
biegł stałym tempem, żeby dotrzeć na czas, zanim dzik dorwie nowego herosa i
satyra.
Bagna nie były daleko. Dotarł tam
dość szybko, ale nie znał dokładnego położenia miejsca, gdzie miał się udać.
Satyr najwyraźniej nie był najlepiej wyszkolony, ale chociaż wpadł na to, żeby
zadzwonić iryfonem po pomoc. Opowiedział o dziku, który ich zaatakował, ale
zniszczenia, jakie ujrzały oczy Basha, przeszły jego oczekiwania. Dookoła bagna
roztaczał się las i spora jego części była kompletnie zniszczona.
- Co na Zeusa - zaczął chłopak, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu herosa
i satyra, gdy nagle usłyszał za sobą głośne sapanie.
Mrugnął i odwrócił się powoli na
pięcie, by stanąć twarzą w twarz z dzikiem, którego miał schwytać. Dzieliło go
od zwierza zaledwie kilka centymetrów i musiał przyznać, że gdyby nie
powstrzymywał oddechu, zemdlałaby od tego smrodu. Zwierzę przez moment nie
robiło nic, aż nagle jego oczy zabłyszczały i chłopak wiedział, że to idealny
moment na taktyczny odwrót. Dzik ruszył za nim i okazał się o wiele szybszy, niż
chłopak przypuszczał. Na szczęście nie był ani trochę zwinny i Bashowi udało
się wdrapać w ostatniej chwili na drzewo. Serce biło mu jak oszalałe.
- Ciebie wysłali nam z pomocą? -
odezwał się czyjś pretensjonalny głos niedaleko niego.
Podniósł wzrok i ujrzał na
drzewie obok blondynkę. Uniósł wysoko brwi, widząc jej minę. - Masz szczęście,
że jesteś w miarę ładny, bo bohater z ciebie żaden.
Zmarszczył brwi i otworzył usta,
nie wiedząc co powiedzieć. Dziewczyna była naprawdę ładna, ale niestety wygląd
to nie wszystko. I tak musiał ją uratować. Już miał coś odpowiedzieć, ale dzik
z całej siły uderzył w drzewo, na którym siedział i zatrząsł się trochę.
Spojrzał w dół z nienawiścią na zwierzę.
-
Ty małe - zaczął, ale dzik ponownie naparł na drzewo i chłopak zachwiał się
ponownie. Z boku dobiegł go śmiech dziewczyny. Powoli tracił do niej nerwy i
zastanawiał się nad tym, by ją tak zostawić, ale biedny satyr nic mu nie
zrobił, a jeśli uratowałyby jego, to ją też by musiał. Nagle wpadł na pomysł,
jednak nie wiedział, czy wszystko pójdzie po jego myśli. - Satyrze - zwrócił
się do niego, ignorując nieznajomą. - Jak szybko biegasz?
Satyr
przełknął zdenerwowany ślinę i spojrzał na Basha wielkimi oczami. Najwidoczniej
nie chciał służyć za przynętę, ale nie było innego wyjścia. Syn Nike pezygryzł
dolną wargę w oczekiwaniu na odpowiedź, a jego oczy błyszczały z
podekscytowania. Dawno nie był sam na misji. Dawno nie był w ogóle na żadnej
misji.
**
Kilka
metrow liny, płachtę i łuk ze strzałami później byli gotowi. Bash dał znak
satyrowi, by ten ruszył. Szybko zeskoczył z drzewa - tuż za dzikiem - i zaczął
uciekać. Chłopak naciągnął cięciwę i puścił strzałę, wymierzoną w drzewo kilka
metrów dalej, a do której przywiązana była lina. Szarpnął nią, by sprawdzić,
czy utrzyma się i gdy miał pewność, drugi koniec związał dookoła pnia drzewa,
na którego gałęzi siedział. Łuk i strzały rzucił blondynce i ze zdziwieniem
odkrył, że je złapała. Chwycił materiał oraz miecz i ostrożnie wszedł na linę.
Spojrzał w dół. Nie miał lęku wysokości, ale serce zaczęło mi bić szybciej.
Gdyby spadł, złamałby najwyżej nogę. Nie znajdował się specjalnie wysoko nad
ziemią.
Satyr
dalej biegł gdzieś z boku pomiędzy drzewami, starając sie utrzymać stałe tempo,
ale gdy tylko minął drzewa, między którymi ciągnęła się lina, potknął się.
Upadł na twarz i szybko skulił się na ziemi, modląc do Zeusa o darowanie mu
życia. Żaden atak ku jego zaskoczeniu nie nastąpił
-
A masz potworze! - Bash wykrzyczał tylko tyle, zanim rzucił dzikowi płachtę na
twarz, zasłaniając mu tym samym oczy.
Zwierzę
miotało się przez pewien czas nieporadnie, a chłopak wybrał odpowiedni moment,
by na nie skoczyć. Zrobił to z gracją, o którą wielu ludzi by go nie posądzało.
Przez moment walczył z dzikiem tak jak kowboje, którzy ujeżdżają byki lub konie
i była to dla niego zadziwiająco dobra zabawą. W końcu jednak złapał za sztylet
obusieczny, który przypięty miał do paska i jednym szybkim ruchem dźgnął go
między oczy.
Dzik wydał z siebie jęk tak
przeraźliwy, że młody heros ledwo utrzymał się na nim, trzymając się mocno
sztyletu. Zwierzę nie chciało dać za wygraną, mimo że krew zalewała mu oczy, a
ostrze musiało wbić się głęboko, głęboko w czaszkę. Jakimś cudem Bash wcisnął
je jeszcze głębiej i dopiero wtedy, cierpienie dzika ustało. Nie żył.
- Czy on już… - Głos satyra
załamał się. Był cały roztrzęsiony, ale trzymał się na nogach, wpatrując
wielkimi oczami w syna Nike.
- Tak – odpowiedział chłopak,
przekręcając sztylet i wyciągając go sprawnie, po czym spojrzał na niego ze
zrezygnowaniem. – Znowu trzeba będzie go godzinę czyścić – mruknął pod nosem,
po czym podniósł wzrok, gdy usłyszał wołanie dziewczyny, która wciąż siedziała
na drzewie z łukiem w jednej ręce i strzałami w drugiej. Nie trwało to jednak
długo. Rzuciła obie rzeczy na ziemię z naburmuszoną miną. Strzały nie były aż
tak ważne, jednak Bash odetchnął z ulgą, gdy zobaczył, że łuk jest cały.
Podniósł go i założył sobie przez ramię, po czym posłał blondynce szeroki
uśmiech. Nawet jej pomachał. W końcu nie wytrzymał i zaśmiał się na głos.
Wywrócił oczami na jej protekcjonalny ton, nawet nie słuchając, co mówi. Była
ładna, ale z takim zachowaniem, to tylko dzieci Afrodyty mogłyby ją
zaakceptować. Wtedy do niego dotarło, czyją córką jest dziewczyna, która
praktycznie nakazywała mu, pomóc jej zejść z drzewa. Pokręcił głową z
rozbawieniem i podszedł do satyra, kładąc mu rękę na ramieniu. – Pomóż jej
zejść może, bo najwidoczniej ona sobie nie poradzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz