Nie miałam dostępu do komputera, więc dodawane z opóźnieniem,
choć napisane zostało 17/18 grudnia. No cóż, wszystkiego najlepszego, Dylanie <3
choć napisane zostało 17/18 grudnia. No cóż, wszystkiego najlepszego, Dylanie <3
OPOWIADANIE URODZINOWE
(Urodziny Dylana O’Neiro. POV Leslie Rose)
Gdyby ktoś zakradł
się tego grudniowego wieczora pod okno Domku Hebe w Obozie Herosów, mógłby
dostrzec jedyną jego mieszkankę, siedzącą w fotelu i zawiniętą w koc, by choć
trochę się ogrzać. W jednej ręce trzymała duży granatowy kubek wypełniony
niemal po brzegi parującym kakao – mocnym i gęstym, takie jakie najbardziej
lubiła. W drugiej – niewielki kalendarzyk. Rudowłosa – a może bardziej
kasztanowowłosa? – gładziła machinalnie wypisaną starannymi, lekko pochyłymi, literami
datę.
21 grudnia.
21 grudnia – Jego urodziny.
21 grudnia – urodziny najważniejszej osoby w jej
życiu.
Był 14 grudnia,
dokładnie tydzień przed urodzinami Dylana. Leslie pragnęła, by ten dzień był
wyjątkowy. Uśmiechała się do siebie, rozmyślając o tym najwspanialszym
chłopaku, jakiego gościł świat. Kto by pomyślał, że będzie miała tyle szczęścia
w niełatwym życiu greckiego herosa.
***
Leslie nie wierzyła w
miłość od pierwszego wejrzenia. To idiotyczne, by wierzyć, że można kogoś
pokochać, ledwo się go zobaczy. Zauroczenie może i owszem, ale tylko chwilowe i
płytkie. Bo i jak można kochać kogoś tylko ze względu na wygląd zewnętrzny?
Miłość.
Miłość natomiast zawsze sięga początkiem czasów, kiedy nawet nie zdawaliśmy
sobie sprawy, że ktoś staje się nam coraz bliższy i bliższy…
Jak słusznie
powiedział Gus – bohater jednej z jej ukochanych książek:
„zakochiwanie się jest jak
zasypianie – najpierw powoli, a potem nagle i bez reszty”
I tak właśnie stało
się w przypadku Dylana i Leslie. Oboje trafili do Obozu w bardzo wczesnym
dzieciństwie, nawet jak na herosów. Byli jedyni w tak młodym wieku, więc siłą
rzeczy już to ich zbliżyło. Razem spędzali czas, bawili się. Gdy podrośli, ich
relacje trochę osłabły, gdyż mieli już więcej rówieśników, a syn Hypnosa sporo
rodzeństwa. Jednakże, niczym magnesy, zawsze zwracali na siebie uwagę. Pewnego
dnia chłopak zagadał do niej i czytała mu książkę. Upływ czasu zmienił oboje.
Poznawali się jakby na nowo. Zaczęli razem siadać na posiłkach, razem trenować,
często czytała mu na głos swoje ulubione książki, a on dzielił się z nią swoją
pasją malarską i rysunkową. Odnaleźli wspólny język i znów, jak we wczesnym
dzieciństwie, rozumieli się bez zbędnych słów. Stali się nierozłącznymi
przyjaciółmi. Ale dopiero rok - a może półtora - później, zaczęli czuć do
siebie coś więcej. Zaczęli patrzeć na siebie inaczej, choć początkowo się do
tego żadna ze stron nie przyznawała. Rodzeństwo Dylana nie było zaskoczone, gdy
pewnego dnia ich brat zaczął chodzić z córką Hebe. Minęły miesiące, a
zakochanie przerodziło się w nieśmiałą i niedojrzałą miłość. A potem, nawet nie
zauważyli kiedy, ich serca wypełniła świadoma i silna miłość, którą można było
dostrzec w oczach obojga, gdy wymieniali spojrzenia.
***
I właśnie dlatego
Leslie pragnęła uczynić dzień urodzin swojego chłopaka wyjątkowym.
***
Przygotowania zaczęła
już jakiś czas temu.
Spadek po ojcu
trzymała na lokacie, a ponieważ nie była osobą rozrzutną i nie wydawała wiele,
przez lata uzbierała się z tego pewna sumka. Idealna na taką okazję. Dlatego
też, udała się do Domku Hermesa – szczęśliwych posiadaczy elektroniki
udoskonalonej tak, by działała na terenie Obozu. Po długich godzinach szperania
w Internecie, trafiła na koszulkę idealną dla Dylana. Cała ciemna, z przodu
przechodziła w odcienie fioletów, granatów i szarości, udając gwieździste
niebo. Na tle nocnego nieba odcinał się czernią księżyc, na którym spał
chłopiec – przerobiony symbol DreamWorks
Animation. Na lewo od niego widniał pełen zawijasów napisów „sweet dreams”. Piosneka Eurythmics „Sweet Dreams” była jedną z ich piosenek, więc koszulka podwójnie
podbiła jej serce. Była taka śliczna… Już miała kliknąć „zakończ zakupy”, gdy
nagle dostrzegła damską bluzkę „i love
Dylan”. Co prawda była w kolekcji ubrań fandomowych serialu „Teen Wolf”,
więc chodziło o Dylana O’Brien, ale na sama koszulka nie zdradzała, o którego Dylana chodzi. Dziewczyna uśmiechnęła
się pod nosem i złożyła zamówienie z odbiorem na poczcie w pobliskim
miasteczku. Do tego zamówiła jeszcze przywieszkę z symbolem Hypnosa,
zastanawiając się przy okazji, czemu śmiertelnicy produkują takie rzeczy, którą
będzie mógł zawiesić na obozowym naszyjniku. Podziękowała wylewnie dzieciom
Hermesa i z lekkim sercem wróciła do swojego domku. Nawet nie zauważyła, kiedy
zrobiło się tak późno.
Tego dnia zasypiała z
uśmiechem na ustach. Już wyobrażała sobie minę chłopaka, gdy zobaczy koszulkę.
A szczęście i radość Dylana były szczęściem i radością Leslie.
***
Kilka dni później
wybrała się do miasteczka po składniki na tort urodzinowy – kuchnia obozowa
była stanowczo słabo zaopatrzona w tym kierunku, i papier prezentowy. Wstąpiła
na pocztę, gdzie okazało się, że przesyłka jeszcze nie doszła. Skierowała się
więc do marketu. Po zrealizowaniu listy zakupów, korzystając z okazji, zajrzała
także do niedawno otworzonego sklepiku z dosłownie wszystkim od ubrań, przez
artykuły papiernicze i bibeloty, po książki, czy artykuły ogrodnicze. Spędziła
sporo czasu, oglądając wszystko. Zobaczyła śliczny ręcznie robiony zegar z
kukułką, przymierzyła kwiecistą apaszkę, powąchała mocne lawendowe perfumy –
stanowczo nie jej zapach, wolała delikatne zapachy, pooglądała kolekcję
porcelanowych azjatyckich słoników. Już miała wyjść, gdy nagle dostrzegła
komplet pędzli samotnie leżący na stercie książek i gazet. Zaintrygowana
podeszła bliżej i rozpoznała specjalne pędzle. Nagle usłyszała za sobą głos.
- Jak panienka jest zainteresowana, jest cały zestaw do farb olejnych. Pierwsza klasa. – namawiała staruszka, zapewne właścicielka sklepu – Olej Art. – Gdy Leslie usłyszała nazwę, uniosła brwi w zaskoczeniu. Kojarzyła nazwę, Dylan kiedyś wspominał, że to jedne z najlepszych farb olejnych. Podążyła za starszą panią, która najwyraźniej jakimś magicznym sposobem, orientowała się, co gdzie jest w tym zagraconym sklepiku. W końcu wyciągnęła neseser oprawiony w czarną skórę i podała dziewczynie. Po otwarciu, okazało się, że w środku znajduje się cała gama barwna farb olejnych, zestaw różnych grubości specjalnych pędzli oraz szpachelka. Niby Leslie miała już prezent dla chłopaka, ale nie mogła się powstrzymać. Po zapłaceniu wyszła ze sklepu i nucąc udała się w drogę powrotną.
- Jak panienka jest zainteresowana, jest cały zestaw do farb olejnych. Pierwsza klasa. – namawiała staruszka, zapewne właścicielka sklepu – Olej Art. – Gdy Leslie usłyszała nazwę, uniosła brwi w zaskoczeniu. Kojarzyła nazwę, Dylan kiedyś wspominał, że to jedne z najlepszych farb olejnych. Podążyła za starszą panią, która najwyraźniej jakimś magicznym sposobem, orientowała się, co gdzie jest w tym zagraconym sklepiku. W końcu wyciągnęła neseser oprawiony w czarną skórę i podała dziewczynie. Po otwarciu, okazało się, że w środku znajduje się cała gama barwna farb olejnych, zestaw różnych grubości specjalnych pędzli oraz szpachelka. Niby Leslie miała już prezent dla chłopaka, ale nie mogła się powstrzymać. Po zapłaceniu wyszła ze sklepu i nucąc udała się w drogę powrotną.
Nieco ponad półtorej godziny
później, przemknęła się znowu przez granicę. Miała dużo szczęścia, gdyż żaden
strażnik jej nie przyłapał. Wróciła do domku i rozpakowała zakupy. Zestaw
schowała na dno szafy, by Dylan przypadkiem na niego nie natrafił, a składniki
zaniosła do kuchni. Mieszkała sama w domku, więc nie potrzebowała dużego pokoju
dziennego. Sypialnię miała na górze, w związku z czym cały parter byłby
salonem. Za zgodą Chejrona, i z jego pomocą, wydzieliła część pomieszczenia na
niewielką prowizoryczną kuchnię. Nic wielkiego. Mała, naprawdę mała lodówka. Kilka
szafek wiszących oraz szuflad pod blatem. I najcenniejsza zdobycz, którą długo
negocjowała i w końcu dostała, bo „jest wystarczająco dorosła i
odpowiedzialna”, choć Pan D. mocno kaprysił, - kuchenka gazowa. Co prawda
jedynie dwa małe palinki, ale coś drobnego można było ugotować. Choćby czekoladowy
budyń, który uwielbiała tak, jak wszystko, co czekoladowe. Ale tortu już nie.
Teraz zrobiła jedynie krem i wstawiła go do lodówki.
***
Następnego dnia,
udała się do kuchni obozowej. Dyżur pełnili dzisiaj Domku Afrodyty, nie lubiący
brudzić sobie rąk, więc bez trudu wynegocjowała możliwość skorzystania z
piekarnika w zamian za pozmywanie po obiedzie za córki bogini miłości.
***
Jeszcze świtało,
kiedy znajomy kształt wymknął się z obozu do miasteczka. Pełniący swoje
obowiązki strażnik, przymknął oko na dziewczynę. Wiedział, że jest
odpowiedzialna i idzie do miasteczka tylko z jakiegoś naprawdę ważnego powodu.
I miał rację. Tuż przed śniadaniem wróciła, niosąc w rękach sporą paczkę,
odebraną na poczcie. Odgarnął swoje przydługie brązowe włosy do tyłu i uśmiechnął się do siebie, słysząc jej radosne nucenie.
Widać nie zdawała sobie sprawy, że ją dostrzegł. Jego uśmieszek pogłębił się.
Zapewne dziewczyna uważała się za taką sprytną, nie zdając sobie sprawy, iż tak
naprawdę, została po prostu przez niego przepuszczona
do granicy.
***
Tort stał na blacie w
kuchni, a rudowłosa dziewczyna pochylała się nad nim, pracując nad pełną detali
dekoracją. Co chwila przecierała zmęczone oczy, między brwiami pojawiła się
zmarszczka. Skupiona, uważnie kończyła swoje dzieło. Nie chciała zepsuć całości
jednym nieuważnym ruchem. W reszcie odsunęła się i uśmiechnęła do siebie dumnie.
Wiele godzin pracy opłaciło się – przed nią stał kawowo-orzechowy tort
przekładany kremem, a na wierzchu widniał obrazek - tańcząca ze sobą para.
Rudowłosa dziewczyna w zwiewnej kremowej sukience z dopasowaną górą oraz
ciemnowłosy chłopak z muszką przy kołnierzyku. Otaczał ich wianuszek z
wiosennych kwiatów. Wstawiła ciasto do lodówki i poszła na górę. Ledwo położyła
głowę na poduszce, zmęczona już zasnęła.
***
Następnego dnia
pozostało jej jedynie zapakowanie prezentów. Starannie owinęła w błyszczący
papier koszulkę i zawieszkę jako jedną paczkę, a neseser jako drugą.
Miała jeszcze czas,
bo Dylan od rana miał trening i wróci dopiero po obiedzie.
Po posiłku wróciła do
domku i szybko przełożyła tort do pudełka. Zawiązała wstążkę wielką kokardę.
Przebrała się w dopasowane ciemnogranatowe spodnie, w które wsunęła zamówioną
jasnoszarą koszulkę z napisem „i love
Dylan”. Na wierzch założyła elegancką damską marynarkę z rękawem trzy-czwarte, a włosy spięła kremowoperłową spinką-różą w
niesforny kok, z którego wymknęło się kilka kosmyków. Usta przeciągnęła
błyszczykiem, paznokcie już rano pomalowała perłowym pół-kryjącym lakierem.
Uśmiechnęła się do swojego odbicia w lustrze z zadowoleniem. Założyła granatowe
szpilki pasujące do kompletu i skierowała się do wyjścia.
Wyszła z domku, niosąc
trzy paczki jedna na drugiej. Nagle ogarnęło ją zwątpienie. Czy na pewno
prezenty spodobają się chłopakowi? Dylan ma już przecież tyle koszulek. W
dodatku może znudził mu się już ulubiony tort kawowo-orzechowy? Poza tym,
uwielbia malować farbami olejnymi. Co jeśli nie potrzebuje takiego zestawu, bo
już kupił? Te i podobne pytania dręczyły ją, gdy stanęła na ganku Domku Hypnosa
i zapukała do drzwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz